... z dzieckiem w kadrze (życia) ...

Dziś będzie nie o fotografii ale o familijnym odpoczynku na wsi z małolatem w roli głównej.

 

... z dzieckiem w kadrze (życia) ...


Zamiast prologu:
    Miejsce: mała wioska na granicy Podlasia i Polesia, z roku na rok coraz bardziej wyludniona, bo młodzi do miast uciekają. Dla nas skrawek ziemi, bez którego trudno byłoby żyć.
Występują:
    Młody – ułożony ale żądny przygód 7-latek, ciekawy świata i ludzi, dla którego ruch i jedzenie (ale o tym później) to podstawa egzystencji;
    Mama – energiczna i zdystansowana do siebie kobieta w wieku produkcyjnym, a zdobywanie wiedzy nie jest dla niej intelektualną fanaberią ale realną potrzebą;
    Tata – dla obcych trudny do rozkodowania egzemplarz, dla bliskich ciepły i otwarty, mający zawsze czas dla syna, poszukiwacz wizualnie wysmakowanych miejsc;
    Senior – emeryt z głową pełną pomysłów, dla którego nie ma rzeczy niemożliwych, obecnie buduje mini elektrownię wiatrową, odgrażający się realizacją wszystkich pomysłów;
    Seniorka – troskliwa emerytka, znawczyni tradycyjnej kuchni, każdego dnia dopieszczająca swój ogród i warzywniak, z mega cierpliwością do Młodego;
    Mieszkańcy – przeważnie „starzy rdzenni”, rolnicy, kilku samotnych ok. 40-tki, dzieci prawie nie ma. Życie towarzyskie toczy się na przydomowych ławeczkach i rozmowach „przez płot”.
    Czas: kilka dni w środku roku.

Odsłona pierwsza
Pogoda nie rozpieszcza. Snujemy się po podwórku bez pomysłu na zabawę, bo Młody pozostał praktycznie w samych skarpetach mocząc uprzednio zabrane z sobą ze stolicy dwie pary butów. Ostały się klapki, ale jak tu w nich grać w piłkę lub jeździć na rowerze. Dostrzegając wracającą skądś tam panią sąsiadkę woła do niej „Dzień dobry ale kiepski dziś dzień mamy!?”. Kobieta odwzajemnia powitanie uśmiechem i macha do niego ręką.
„Chodź ze mną, dam ci chipsów.” Młody porozumiewawczo spojrzał na mnie. Kindersztuba kazała mu dygnąć i grzecznie odmówić „Ja nie jadam chipsów”. „Takich chipsów jeszcze nie smakowałeś”, dokańcza starsza pani i znika za drzwiami przesłoniętymi kotarą. „Chodź, nie będziesz żałować” krzyczy z sieni. Młody wyraźnie zafrapowany idzie. ... Po chwili wraca z lnianym, pokaźnych rozmiarów, woreczkiem. Uśmiecha się do mnie szelmowsko, coś ciamkając z apetytem. Od razu się tłumaczy, „Ja wiem, że to wygląda na żebractwo, ja się chciałem tylko poczęstować, a pani Walentyna dała mi ...” i pokazuje. Nie zdążyłam zajrzeć do środka i już usłyszałam „To są chipsy jabłkowe, smaczne i zdrowe. Poczęstuję was a resztę zabieram do szkoły”. Przemawiający przeze mnie pragmatyzm kazał od razu zapytać się o woreczek. Trzeba go zwrócić. „Pani sąsiadka powiedziała, że mam w nim przywieść z powrotem same piątki i szóstki.” A więc sprawa załatwiona. Ale i tak napuszczę silniejszych ode mnie (czyt. Tata ew. Senior), aby zaproponowali pani Wali pomoc w skoszeniu trawy na podjeździe do domu.
Wieczór upłynął pod hasłem „Rodzinne przeżuwanie”. Faktycznie, wysuszone cieniutkie plasterki jabłek smakowały wybornie. A jak pachniały! Młody obiecał, że pójdzie na szkolenie do mistrzyni i zrobi własne. Trzymam go za słowo.

Odsłona druga
Rok temu, na tutejsze tereny, przyjechaliśmy dwa miesiące wcześniej. Teraz tak się nie dało, zima trwała długo, potem Młody brał udział w konkursach szkolnych, na których mu bardzo zależało. Więc się przeciągnęło. Planowaliśmy brzozo upojenie, ale nie wyszło. No tak, cymes brutalnej rzeczywistości. W kwietniu roku minionego, kiedy było jeszcze szaro i buro, lasy i pola jeszcze spały, my szykowaliśmy się do wyjazdu. Widzieliśmy, że lada moment przyroda nabierze rozpędu. Jak zawsze o tej porze roku, kiedy na drzewach nie ma jeszcze pączków, wszyscy przestawiamy się na brzozo upojenie. W tym czasie drzewa te są wyjątkowo płodne, można zebrać w ciągu doby kilka litrów życiodajnego napoju. Sok z brzozy jest delikatnie słodki i lekko mętny. Ten sklepowy „nie dorasta mu do pięt.”
Teraz Młody przez kilka dni krążył wokół tematu brzózek, ale raczej w celach autoterapeutycznych niż faktycznego pozyskiwania. Widział jak dumie szeleszczą liśćmi. A więc jest za późno. „No nic to, ale i tak sklepowa butelka nie przechytrzy natury” powiedział Młody, zamykając definitywnie temat brzozowego eliksiru.

Odsłona trzecia
Jakie było moje wielkie zdziwienie, jak kilka lat temu, chcąc kupić tutejsze jajka dowiedziałam się, że sprzedawane są na wagę a nie na sztuki. No niby to takie oczywiste, przecież można je poklasyfikować – dana wielkość dana cena. Ale która tutejsza gospodyni miałaby potrzebę coś takiego robić. Wtedy w poszukiwaniu jajek wyruszyłam na wieś. „A ile kilo pani chce?” zapytała się miła pani zza płotu. Kilo, dwa pomyślałam. A bo ja wiem? „A ile wypada na kilo?”, postanowiłam zadać to skromne pytanie, jednocześnie paląc się ze wstydu, nie wiedząc o tutejszych rzeczach zwyczajnych,. „Eee, to zależy od wielkości” usłyszałam. Tak więc byłam ugotowana. Później sobie porozmawiałyśmy. Miła pani wyjaśniła, że młode kurki to, a starsze tamto, na wiosnę są takie a jesienią takie. I tak nastąpiło oświecenie.
Tata i Młody lubią prawdziwe domowe jedzenie. Jajecznica ze szczypiorem (a nie z czymś, co oferują nam markety w plastikowym zawiniątku). Jajko sadzone w grzance. Rozkrojone jajko dumnie pyszniące się w żurku. Wszystko prawdziwe, smaczne i zjedzone na świeżym powietrzu.
Młody po takim detoksie na wsi, po powrocie ze szkoły, powiedział „Dostałem dziś mąkę z jajkiem na śniadanie”. Przecierając oczy ze zdumienia, zapytałam się „A możesz jaśniej?”. „Pisali w menu na stołówce, że będzie jajecznica, ale nie smakowała jak nasza. Bo prawdziwa jajecznica jest tylko jedna.” I znowu miał rację. Nawet, jeżeli były kupione jako z wolnego wybiegu i certyfikatem EKO, to ja już nie dam się na to nabrać. Mam w nosie bzduropisanie. I wracając ze wsi, czuję się jak przemytnik z czasów PRL-u, kiedy wiozło się ćwiartkę świniaka za tylną kanapą w aucie. Ja teraz wiozę kilogramy PRAWDZIWYCH jajek, jabłek ... lista byłaby długa. Tym bardziej nie dam się oszukać, jak się później okazało, pseudoeko sprzedawcom, po tym jak pewnego razu z zapałem przystąpiłam do rozczyniania ciasta na babeczki. Rozbijam jajko i ... Wołam Młodego, "zobacz bliźniaki mi się trafiły"! Młody postał, popatrzył, pozachwycał się i zapytał z rozbrajającą szczerością „Kiedy będą muffinki?” Po chwili wołam go ponownie i raz jeszcze. Kolejnego razu mu oszczędziłam. Jak się okazało w niedalekiej przyszłości, wszystkie były podwójne. Gdy wróciłam do tematu tandemu jajecznego Młody spuentował „Widzisz, zapłaciłaś za dziesięć a dostałaś dwadzieścia. Na drugi raz nie kupuj jajek tylko zagraj w Lotto, bo po prostu jesteś szczęściara”. Jasne, pomyślałam, bo mam ciebie. Ale temat jajek ciągle nie dawał mi spokoju, bo przecież nie jest możliwe aby w tylu pod rząd, były podwójne żółtka. Oj, chyba ktoś w tym temacie kombinował. I na pewno nie była to natura.

Odsłona czwarta
Dziś od rana walczę z pasażerem na gapę. – Bo historia lubi się powtarzać. Kamień w śliniance tak daje mi się we znaki, że snuję się bez życia po ogrodzie. Pomału zaczynam zaliczać doła. Sąsiadka z naprzeciwka swym dociekliwym wzrokiem śrubuje mój każdy ruch, każdy grymas na twarzy, każde słowo. W końcu widać nie wytrzymuje, „Oj, coś pani nie wyspana i z dzieckiem się nie bawi”. Tak mnie boli, że nie wiem, czy chce mi się cokolwiek mówić. W końcu podchodzę do furki w nadziei, że może mi ulży jak sobie pogadam. Ale sąsiadka mnie uprzedziła „Oj, coś mydelniczkę ma pani pod uchem”. Szczerze powiedziawszy nie wiedziałam, że to aż tak rzuca się w oczy. Starsza pani jak zawsze miała radę w garści. Ale tym razem nie mogłabym się przekonać do takiej metody leczenia. Ssanie oleju i ... (o drugiej metodzie nie napiszę, bo niektórym skutecznie odbiorę apetyt). Coś tam z siebie wydusiłam w podziękowaniu. Później długo jeszcze chodziłam po ogrodzie walcząc z myślami, że może spróbuję. Na koniec dnia Młody mnie dobił, porównują mój wygląd do trolla. Rozumiem chciał mnie rozbawić, ale nie potrzebuję gwoździa do trumny.

Odsłona piąta
Rano dzwonię do stolicy. Miła pani w rejestracji zapisała mnie do lekarza, ponoć super internista, biegły w sprawach laryngologicznych (od czegoś trzeba zacząć i skierowanie do specjalisty pozyskać). Od razu zrobiło mi się lepiej. I chłodnik z mnogością kopru smakował wybornie. I Senior był dziś jakoś rozbawiony ..., czyżby degustacja nalewki jabłkowej mnie ominęła?
Woda z kranu jest pierwszorzędna. Tak, są takie miejsce w Polsce, gdzie wodę można pić bez filtrowania, przegotowania i innych zabiegów, i ja mam szczęście doświadczać tego. Woda spełnia wszystkie normy, tylko dwa razy w sezonie jest chlorowana (profilaktycznie). Pije ją również Seniorka mająca różne problemy żołądkowe. I nic się nie dzieje. Młody nauczony doświadczeniem, wpada do domu, odkręca kran, nalewa, wypija duszkiem i tylko widzę numer butów w zamykających się za nim drzwiach. Kiedyś jeszcze mówił „Zimna woda zdrowia doda”. Teraz już nie ma na to czasu.
Wieczorem skutecznie odparliśmy atak komarów, smarując się oliwką wymieszaną z olejkiem goździkowym.

Odsłona szósta
Młody z Seniorem przywitali dzień o 5 rano. Zrobili sobie śniadanie i porozmawiali na męskie tematy. Śniadanie trwało krótko, burza mózgów ponad dwie godziny. Rozpoczęli od militarystyki skończyli na dziewczynach - Taka między pokoleniowa wymiana doświadczeń. Nadmienię tylko, że mają swoje opatentowane smakołyki. Dziś były to: obowiązkowo czarny chleb z prawdziwym masłem i białym serem z siekanymi orzechami włoskimi oraz sałatka z liści dopiero, co podrośniętej rzodkiewki. Młody nie byłby sobą gdyby nie naciągnął Seniora na kanapkę z miodem.
Później robił domki dla ptaszków i asystował przy ścinaniu wielkiego drzewa. Chwaląc się kuzynce przez telefon, że oczywiście to głównie on ścinał drzewo. Trala, lala, dobre sobie, stał kilkadziesiąt metrów od drzewa i krzyczał „W prawo, a teraz w lewo”. Na wsi jak to na wsi, wszystko jest widzialne i słyszalne. Połowa mieszkańców wiedziała, że drzewo będzie ścinane. Zaraz znaleźli się chętni do pomocy. Po prosu, bezinteresowne, ze zwykłej ludzkiej życzliwości. Były i drabiny, i odpowiedni sprzęt. Zaraz do akcji wkroczyła starsza pani, mówiąc do Młodego „O widziałam, że i drzewami się interesujesz!”, na co Młody „Tak, bo beze mnie, by sobie tutaj nie poradzili”, starszyzna ciągnąc wątek „Widziałam jak jeździsz na hulajnodze po asfaltówce”, „Tak, bo ja ćwiczę wszystkie mięśnie” odparł z prawdziwą dumą. To fakt, jest tu gdzie się rozpędzić. Kawałek wyasfaltowanej drogi do Kościoła jest wymarzonym miejscem do nauki jazdy na rowerze, rolkach, czy właśnie na hulajnodze. Tylko w niedzielę i w wielkie święta „Trakt królewski” się zagęszcza. W ciągu tygodnia, czasami przejedzie ciągnik, jakieś auto lub kilku mieszczuchów, którzy tak jak my wiedzą gdzie się zaszyć. Asfaltówka, od niedawna zresztą będąca dumną i piękną, kiedyś straszyła dziurami do środka ziemi. Teraz korzystamy z niej tylko podczas Młodego sportów ekstremalnych, bo większą frajdą jest przemierzanie bezkresnych przestrzeni. Familijny wypad do lasu na dwóch kółkach, jest niezapomnianą przygodą, zwłaszcza, jeśli zjeżdża się na rzadko uczęszczane leśne kondukty. Zdarza spotkać się tu tubylca i słówko zamienić, i wsłuchać się w śpiewność mowy tutejszej. Gwara ta jest bardzo ważnym elementem kultury i tożsamości regionalnej.
Razu pewnego, pani której nie znam, patrząc się podejrzliwie na górną część mojego rowerowego uniformu, zagaiła „Niech pani nie chodzi w ubraniach z plastiku (czyt. polar), bo one zatrzymują dobrą energię”. Faktycznie, koszulka miała jakiś tam połysk, ale żeby od razu zakładać na siebie wspomniane wyżej coś! Na co Młody, znając mojego hopla na punkcie bawełny i innych naturalnych tkanin, od razu odparował „To już teraz wiem, dlaczego Mama jest ciągle pozytywnie zakręcona, bo się dobrze wentyluje!”. Dziękuję Ci, pomyślałam, ugryzłam się w język i nic nie odpowiedziałam.

Odsłona siódma
Kilka dni temu wróciliśmy do stolicy. Brakuje nam wiatru we włosach, ptasiej opery nad ranem i popołudniowego słońca ... ale od czego ma się Młodego, on zawsze staje na wysokości zadania. Główny bohater tego wątku, jak na swój wiek jest rosły i zdrowych rozmiarów i bynajmniej nie należy do McDzieciaków. Dlatego zdecydowaliśmy, że dostanie porządny fotel do biurka. Bo jakoś nogi mu ostatnio urosły, i ogólnie stał się jakiś taki poważnie duży i tylko patrzeć jak wąs mu się sypnie. Wrócił ze szkoły i siedzi tak sobie na nim. Cisza jak makiem zasiał. Myślę sobie, podpasował mu, wygodny jest i nauka lekko przychodzi. Ale jakże daleko byłam od prawdy. W pewnym momencie słyszę „Mamoooo!? Mogę dostarczyć ci bezcennych emocji?” ... Czuję, jak ciśnienie mi się podnosi, tętnice mocniej pulsują ... „Właśnie zepsułem rocking action.” I już w myślach szacuję ile będzie kosztować naprawa. - To czasami mega szybkie dziecko. Szybko jeździ na rowerze, szybko rachuje i zapamiętuje wiersze, szybko dokonuje ciekawych wniosków. Ostatnio przed snem, Młody patrząc tymi swoimi sarnimi oczami powiedział „Bo Mamo, ty jesteś taka normalna, nie jesz na śniadanie kaszanki, masz zawsze czyste uszy i przykrywasz mnie w nocy.” Czy powinnam coś dodać? No może tylko tyle, że wszyscy jednakowo mocno tęsknimy za mgłą ścielącą się po polach w Naszej Wsi, liściach chrzanu przykładanych na nadwyrężone stawy po wielogodzinnych wędrówkach i pogaduszkach na ławeczce przed domem sąsiadki. Tęsknimy i marzymy, umacniając się w przekonaniu, że nasze serce jest rozdarte. Mamy dwa miejsca na ziemi.

_________________________________________

Nasz tekst ukazał się na łamach kwartalnika e!stilo MAGAZINE 3 (26) 2013

 

Ważne informacje

Wszystkie zdjęcia zaprezentowane na naszej stronie są autorskie i stanowią moją własność. Zgodnie z ustawą o ochronie praw autorskich i własności intelektualnej wykorzystywanie ich bez mojej wiedzy i zgody jest niezgodne z prawem.
__________________
Pliki cookies. Strona korzysta z plików cookies w celu realizacji usług. Możesz określić warunki przechowywania lub dostępu do plików cookies w Twojej przeglądarce.

Dowiedz się więcej poznając naszą  Politykę prywatności.

Kontakt

FotoSieJan
Jan Sierociński
tel.: +48 691 099 714
e-mail: fotosiejan@wp.pl
Warszawa